poniedziałek, 6 maja 2013

Majówkowe Granie

30 kwietnia. Słoneczny dzień, miło, ciepło. Człowiek planuje gdzie tu pojechać, co zwiedzić w ciągu najbliższych trzech do pięciu dni (w zależności jak długi ma urlop/wolne).
1 maja. Nie wiem jak u was, ale u mnie to były chmury, deszcz, chłod i ogólnie beznadzieja. Jeździć nie ma zbytnio sensu. Co więc robi człowiek taki jak ja? Wyciąga gry.
To nie jest tak, że spędziłem całą majówkę na graniu. Parę partii i niekoniecznie we wszystko, na co miałem ochotę. Fakt, faktem jednak, że gdyby nie planszówki to tegoroczna majówka byłaby pewnie, dla mnie, stracona.
A w co grałem?
Spokojnie. Powiem wam. Nie byłbym sobą gdybym tego nie zrobił prawda?


Dzień pierwszy:

Quarriors - Po dłuższej nieobecności na stół powróciło Quarriors. Kości poszły w ruch i nadal bawią. Dziwny układ kart się pojawił. Niewiele rzeczy się z sobą kombowało (głównie kości pozwalające dociągać kolejne i robić przerzuty jakoś do siebie pasowały). Wszystko rozbiło się więco to kto dociągnie więcej kości, wyciągnie z tego więcej "many". Na stole królował "spaczony" Defender of the Pale". Nic nie było w stanie go zniszczyć. Ostatecznie wygrała moja najukochańsza żona (i dobrze bo bardzo lubi Quarriors ;)).
Ogólnie świetna gra na początek. Nie wymaga wiele od graczy, a jednak pozwala miło spędzić czas przy stole.

Mały Książę: Stwórz mi Planetę - Gra kupiona jako prezent dla żony, która zapragnęła ją mieć od razu po zobaczeniu pudełka. Tak bywa. Zagraliśmy dwie partie. Obie wygrałem (zgrzyt). Miła, relaksacyjna wręcz gierka z dobrym wariantem dwu osobowym, pozwalającym na lekkie blefowanie. Polecam jeśli gracie rodzinnie.

Triumvirate - Wieczorem przyszedł czas na kolejną małą gierkę, nabytek z poprzedniego Pionka. Powiem tak. Jeśli lubicie gry polegające na zbieraniu lew, ale uważacie, że nie działają one na dwie osoby (kto grał w 66 lub dwuosobowego tysiąca będzie wiedział o co mi chodzi) to powinniście zagrać w Triumvirate. Szybka gra, podszyta pod temat wyboru nowego cezara, dość dobrze sobie radzi w problemem, który ja nazywać "wyliczyć co przeciwnik ma na ręce i dlaczego równie dobrze możemy grać w otwarte karty". Polecam spróbować.

Dzień drugi (a tak naprawdę trzeci), w którym do grania dołączył Lemur:

Seasons - Nasza trzecia partia. Trzecia wygrana przez żonę. Zanosi się na to, że Śmierć jeszcze przez jakiś czas pozostanie niepokonana. Ogólnie wciąż jestem tytułem zachwycony. Począwszy od wykonania, przez dość ciekawą mechanikę, na o dziwo wymagąjącej sporo kombinowania rozgrywace kończąc.

Chronicle - Kolejna zabawa w zbieranie lew, tym razem ugryziona przez japończyka. Jedna z najlepszych gier karcianych tego typu w jakie w życiu grałem. Mniej chaotyczna niż by się mogło na początku wydawać. Wciąż bawi. Wciąż pozwala mało oczywiste zagrania. Bardzo niedoceniany tytuł.
A wynik partii. Wygrał Lemur. A ja po raz pierwszy nie wygrałem żadnego rozdania. Cóż. W tej Kronice ktoś inny zapisał się złotymi zgłoskami.

Dzień trzeci (czyli piąty):

Robinson Crusoe: Adventure on the Cursed Island - Lemur nadal nam towarzyszy, tym razem na bezludnej wyspie. On bawi się w odkrywanie jej tajemnic, Śmierć gotuje, ja rozbudowuję obóz. Pierwsze dni nie nastrajają optycznie. Siedzibę postawiliśmy późno, tuż przed nadejściem jesieni. Dopiero po następnych kilku dniach odnaleźliśmy góry, w których znaleźliśmy krzemień. W końcu mamy ogień. W końcu możemy spalić całe to zebrane drewno. Ogromne ognisko paliło się przez dwa dni zanim zobaczył je statek, który nas uratował.
To była moja czwarta partia w Robinsona. Trzecia w naszym gronie. Od następnej będziemy już walczyć z następnym scenariuszem. Rewelacyjna gra.

Mr. Jack - Gdy już opuściliśmy siedlisko Lemura i wróciliśmy do domu, postanowiliśmy zagrać w jeszcze jedną grę. Dwie partyki Mr. Jack'a. Pierwszą poddałem w na koniec drugiej rundy. Przez moją głupotę zostało tylko dwóch podejrzanych i stawiam stówę, że na początku następnej tury żona domyśliłaby się kogo wybrałem. Drugą udało mi się wygrać jako śledczy. Moja pierwsza wygrana w Mr. Jack'a. To przejdzie do historii.

Ogólnie rzecz biorąc miło spędziliśmy czas. Szkoda, że słońce wyszło dopiero ostatniego dnia (co wykorzystaliśmy oczywiście), jednak nie ma tego złego. Dzięki planszówkom raczej nie będziemy się nudzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz